|
RowerowoNa wyjazdy rowerowe namówił mnie dr Filip Kościuszko. Początkowo wydawało mi się, że to rozrywka co najmniej mało interesująca, jednak kiedy spróbowałem nie zamieniłbym jej na żadną inną znaną formę spędzenia wolnego czasu. Wysiłek fizyczny i przygoda dotycząca odkrywania ciekawych miejsc okazały się strzałem w dziesiątkę i przyczyniły się do lepszego samopoczucia i funkcjonowania w życiu. Nie przewidywałem, że mogę tak polubić jazdę rowerem, którym często nie chciało mi się pokonać nawet małych odległości. Wyjazdy rowerowe to oprócz wysiłku fizycznego związanego z jazdą, to także czas spędzony na postojach. Najczęściej odpoczywamy na przystankach autobusowych z ławką (odwiedziliśmy ich tyle, że pod koniec sezonu żartowaliśmy, że mało który nie został przez nas „zdobyty” tego lata). Jest to okazja do rozmów o przebytej i czekającej nas trasie, a także bardzo często do żartowania, opowiadania anegdot i o wziętych z życia śmiesznych sytuacjach. Czasami też tematy są poważniejsze: związane z aktualnie przeżywanymi problemami. Jest to niewątpliwie dobra okazja aby bliżej się poznać i miło spędzić czas w towarzystwie. Polecam ten rodzaj aktywności każdemu, a jak już to czemu nie z nami... Z nami czyli uczestnikami wypraw: Piotrem, Andrzejem i Danielem oraz z Marcinem (jedna wycieczka). Trasa 1 ZwierzyniecPierwszym miejscem zbiórki w nowym sezonie rowerowym (i zarazem wielokrotnie wykorzystywanym w przyszłości, kiedy trasa rajdu miała prowadzić na południe) był dom jednego z uczestników zrelacjonowanych tu wypraw rowerowych i zarazem członka stowarzyszenia - Piotra, niedaleko lotniska w miejscowości - Mokre. Wyjazd zaplanowaliśmy na godzinę 10. Przed podróżą trzeba było poczynić niezbędne przygotowania do wyjazdu, takie jak zrobienie kanapek, spakowania m.in. wody, czy nawet dokonanie przeglądu roweru. Trzeba było w końcu wziąć pod uwagę czas dojazdu z Sitańca (Andrzeja) i z osiedla Rataja niedaleko Sitańca (w moim przypadku), który zajmować może dla niewprawionego rowerzysty od 30 min do 45 min spokojnej jazdy (ok. 10 km). Po około półgodzinnej wizycie w domu Piotra, gdzie dopracowywaliśmy plan wyjazdu i piliśmy (obowiązkowo) kawę, ruszyliśmy w drogę podekscytowani czekającą nas daleką (szczególnie w moim ówczesnym odczuciu) wyprawę. Wykorzystując wiedzę, że najkrótsza droga z Mokrego do Zwierzyńca prowadzi trasą na Wierzchowiny postanowiliśmy jechać właśnie tędy. W drodze między Mokrym a Hubalami mijaliśmy lasy rezerwatu ochrony susła perełkowanego - Rezerwat przyrody Hubale, a także ciekawe obiekty zwane kurhanami (czyli wczesnośredniowieczne stożkowate mogiły słowiańskie z VII i VIII w kształcie kopca o kształcie stożkowatym, w którym to znajduje się komora grobowa z pochówkiem). Fascynujące relikty z czasów przed powstaniem państwa polskiego. Następnie minęliśmy Wychody i Wierzchowiny, którędy dojechaliśmy do bardziej uczęszczanej drogi na Zwierzyniec. Tam postanowiliśmy wstąpić do Radka, który także należy do "Bratka" i którego dom był jednym z najczęstszych celów wycieczek rowerowych w poprzednich latach, kiedy jeszcze nie brałem w nich udziału. Po krótkiej rozmowie ruszyliśmy w dalszą drogę. Kolejne wsie, które mijaliśmy to Wólka Wieprzecka i Kosobudy. Kiedy przejechaliśmy te miejscowości na horyzoncie zaczęły się wyłaniać bujne lasy Roztaczańskiego Parku Narodowego i pozostały na nim, aż do samego Zwierzyńca. Cała droga z Zamościa do Zwierzyńca okazała się bardzo równa może dlatego zmęczenie, po dość częstych odpoczynkach (by napić się wody, zjeść kanapki czy też np. zapalić zwykłego lub elektronicznego papierosa), nie dawało się we znaki w takim stopniu, jak sobie to wyobrażałem. W Zwierzyńcu byliśmy o godzinie około 13.00. Po przyjeździe usiedliśmy na ławce w parku przy kościele św. Jana Nepomucena „Na Wyspie”, zwanego potocznie "kaplicą na wodzie" by nieco odpocząć i podziwiać przy tym widok na rzekę Wieprz. Po uzupełnieniu płynów i posileniu się kanapkami i jabłkami ustaliliśmy by nie wracać tą samą drogą. Postanowiliśmy wracać do Zamościa przez Szczebrzeszyn, i tak też zrobiliśmy... Jazda trasą na Szczebrzeszyn jest dla rowerzysty komfortem, z racji tego, że równolegle do drogi właściwej prowadzi ścieżka rowerowa. W takich „okolicznościach” minęliśmy Żurawnice i Brody Małe docierając do Szczebrzeszyna. Zrobiliśmy tam postój na ławce blisko sklepu popularnej sieci sklepów spożywczych, by zrobić tam zakupy spożywcze na dalszą drogę. Następnie udaliśmy się w kierunku Zamościa przez Klemensów, Bodaczów, Wielączę, Zawadę i wreszcie Płoskie. Tam, przy stacji benzynowej pożegnaliśmy się z Piotrem, potwierdzając wcześniejsze ustalenia dotyczące wyjazdu w przyszłym tygodniu do Krasnobrodu i udaliśmy się w stronę Sitańca, rozstając się ostatecznie na ulicy Lubelskiej. Wieczór był wciąż upalny. W takie dni ludzie zwyczajowo spędzali wolny czas wylegując się nad wodą. Dla nas nadszedł czas na delektowanie się endorfiną. Potwierdzało się, że wysiłek fizyczny powoduje wytwarzanie hormonu szczęścia. Po pierwszej dalszej wyprawie mogę to potwierdzić. Trasa 2 KrasnobródKrasnobród jako kolejny cel naszej wyprawy ustalony został podczas pierwszego wypadu. Punktem zbornym był dom Piotra, ponieważ Mokre leży na trasie przejazdu do Krasnobrodu. Ruszyliśmy…. Rozpoczęliśmy wycieczkę tą samą drogą co poprzednio: przez Hubale, Wychody i Wólkę Wieprzecką, potem skręciliśmy na Szewnię Dolną i Szewnię Górną. Tam wyjechaliśmy na właściwą trasę Zamość-Krasnobród. Tutaj zaczęły się schody, a dokładniej… wzniesienia. Zarówno pierwsza wycieczka, jak i dotychczasowa droga nie obfitowała w takie atrakcje. Poczuliśmy jak ukształtowanie terenu wpływa na komfort jazdy. Z rekreacyjnej wycieczki nagle przenieśliśmy się na Tour de Pologne. Strome podjazdy, których pokonanie niejednokrotnie musiało się odbyć pieszo okazały się nie lada wyzwaniem dla, bądź co bądź początkujących jeszcze kolarzy. Trud wynagradzały nam malownicze widoki. Dla mnie osobiście pozostawały one do tej pory nieznane. Ostatni raz zapuszczałem się w te okolice z rodzicami będąc dzieckiem. Wówczas Krasnobród kojarzył się dużym wydarzeniem sakralnym - corocznym odpustem, odbywającym się na początku lipca. Po długich zmaganiach w końcu dotarliśmy do Krasnobrodu. Jako cel: postanowiliśmy odwiedzić XVIII wieczną kaplicę na wodzie, nazywaną często „Kaplicą Objawień”, ponieważ w tym miejscu w 1640r. Jakubowi Ruszczykowi objawiła się Matka Boża. Wypływająca ze źródeł woda pod kaplicą według miejscowej ludności oraz pielgrzymów posiada cudowne właściwości lecznicze. Podobnie jak inni pielgrzymi nabraliśmy jej na drogę (była bardzo orzeźwiająca z racji niskiej temperatury). Po dłuższym odpoczynku na trawie w pobliżu kaplicy oraz obejrzeniu i poczytaniu na tablicy informacyjnej o niej, udaliśmy się w drogę powrotną. Wracaliśmy początkowo tą samą drogą przez Jacnię lecz tym razem pojechaliśmy przez Szewnię Górną, Lipsko-Polesie, Lipsko, Topornicę, Żdanówek i Żdanów. Tam rozstaliśmy się z Piotrem, który skręcił w drogą prowadzącą do lotniska w Mokrym. Ja i Andrzej musieliśmy jeszcze przejechać przez miasto Zamość, co bez pośpiechu zrobiliśmy czując, że dom jest blisko. Było to przyjemne uczucie po całym dniu jazdy. Trasa 3 WerbkowiceW tą niedzielę postanowiliśmy odwiedzić w Werbkowicach koleżankę z "Bratka" - Dorotę. Wyjechaliśmy spod nowego szpitala i udaliśmy się na wschód w stronę Hrubieszowa. Niestety nie można liczyć na komfort jazdy tą drogą. Duży ruch samochodów charakterystyczny dla drogi krajowej i brak ścieżki rowerowej powodował, że zadbanie o bezpieczeństwo jazdy było utrudnione. Czuliśmy jak przemykają obok nas samochody niemalże dotykając nas lusterkami, a w powietrzu dało się wyczuć złość i podenerwowanie kierowców… Opis trasy może być trochę monotonny, gdyż na mapie jechaliśmy w linii prostej, jednak nie było tak oczywiście w rzeczywistości. Po drodze minęliśmy Jarosławiec i Miączyn, gdzie miał dołączyć Lucjan, jednak okazało się, że nie zdecydował się na to. Następnie minęliśmy Zawalów Kolonię, Zawalów i Horyszów. Oprócz odwiedzin Doroty postanowiliśmy także odwiedzić kolegę Arka w Kolonii Hostynne (obok Hostynnego), gdzie akurat odbywały się uroczystości odpustowe w kościele. Arek przywitał nas poczęstunkiem, który jednak musiał być krótki z racji tego, że planowaliśmy w miarę szybko wracać do Zamościa by zdążyć przed zmrokiem. Po paru łykach zimnej coli (było bardzo upalnie tego dnia) i zjedzeniu ciasta w altance kolegi udaliśmy się do Werbkowic na spotkanie z Dorotą. Spotkaliśmy się z nią w parku, skąd mieliśmy się udać na zaplanowane wcześniej lody. Dorota oprowadziła nas po Werbkowicach. Zjedliśmy po gałce lodów w cieniu drzew, na ławce w alei parkowej i chociaż trudno było rozstawać się, pomału zaczęliśmy myśleć o powrocie. Czas mijał nieubłaganie i po bardzo długiej rozmowie z Dorotą o tematach z "Bratka" musieliśmy ją pożegnać. Wracaliśmy tą samą drogą, bez większych przygód. W drodze zastanawialiśmy się, co będzie na kolacji w naszych domach. Wizja smacznej i „solidnej” kolacji była dla nas jak zbliżające się spełnienie wielkiego marzenia (przed podróżą nikt z nas nie miał w zwyczaju się objadać dlatego jak zwykle byliśmy głodni). Do Zamościa dojechaliśmy ok. 19 godziny. Trasa 4 Wolica UchańskaNastępnym celem naszej wyprawy była Wolica Uchańska, gdzie mieszkał nasz znajomy z Bratka. Spotkaliśmy się pod kościołem pw. św Michała na ulicy Lubelskiej. Mając na uwadze fakt, że czeka nas trudna przeprawa przez Skierbieszowski Park Krajobrazowy, postanowiliśmy wyjechać trochę wcześniej, tj. o godz 9. Trudność tej trasy wyraża się głównie tym, że na dużej części tej trasy są bardzo strome i kręte górki. Pomimo, że pogoda nie zapowiadała się zbyt dobrze, a my nie do końca byliśmy przygotowani na deszcz, postanowiliśmy ruszyć. Za kilka godzin miało się okazać, ze nie był to zbyt dobry pomysł... Minęliśmy Łapiguz, Borowinę Sitaniecką, Udrycze i Zrąb gdy wtem poczuliśmy, że zaczyna padać rzęsisty deszcz. Próbowaliśmy się schronić przed deszczem w lesie, jednak liście tylko na moment zatrzymywały wody i po chwili byliśmy wszyscy przemoknięci do suchej nitki. Zaczęliśmy zastanawiać się czy lepiej zmoknąć w lesie, czy w drodze? W końcu, pomimo deszczu zdecydowaliśmy się ruszyć w dalszą drogę. Deszcz ustał po 20 minutach, a my zziębnięci, przemoczeni, ale zadowoleni (no może poza Piotrem bo miał tylko koszulkę i kamizelkę odblaskową) kontynuowaliśmy naszą podróż. Dla mnie nieprzyjemnie skończył się postój przy jednym ze sklepów koło Skierbieszowa, ponieważ… zostawiłem w nim mój plecak i musiałem wrócić po niego. Przyznam, że każdy dodatkowy kilometr tego dnia to było bolesne doświadczenie. Wreszcie z przygodami dotarliśmy do Wolicy Uchańskiej, gdzie odnaleźliśmy dom kolegi. Kolega wraz z sympatyczną rodziną przyjął nas bardzo serdecznie. Wspólny posiłek, na który składa się kawa, zapiekanka z makaronu i inne przekąski oraz długa rozmowa wprowadziła nas w doskonały nastrój. Osuszeni, ogrzani i najedzeni postanowiliśmy wracać. Piotr dodatkowo dostał sweter od kolegi, więc zadowolenia końca nie było widać. Mając w pamięci górki w okolicach Skierbieszowa postanowiliśmy nieco zmienić trasę, aby łatwiej było pedałować… Powrót był znacznie przyjemniejszy – odzież wierzchnia zdołała wyschnąć, a niebo się wypogodziło. Sielanka nie trwała zbyt długo... Za Rogowem spadł mi łańcuch w rowerze i czynność jego zakładania trzeba było wielokrotnie powtarzać. Piotr pomógł mi rozwiązać moje problemy z rowerem, dodatkowo zaproponował mi, że po powrocie wymieni mi zębatkę i łańcuch, bo powodem moich problemów były właśnie te elementy roweru. Jeszcze raz bezcenna stała się jego umiejętność naprawiania rowerów, i kto wie czy dodatkowo nie przezorność (inny dowód: jako jedyny, wozi ze sobą zestaw kluczy, łatki i dętkę). Dalej podróż przebiegała już bez komplikacji minęliśmy Świdniki i w Miączyn-Kolonii skręciliśmy na równą drogę w kierunku Sitna. W Sitnie skręciliśmy na Jarosławiec i główną drogą Hrubieszów-Zamość dotarliśmy do Zamościa rozstając się przed wieczorem w Zamościu na ulicy Peowiaków. Trasa 5 NieliszPo dłuższych wycieczkach, tym razem pojechaliśmy w nieco krótszą trasę nad zalew nieliski. Rozpoczęliśmy wspólną jazdę od Sitańca, gdzie skręciliśmy na Wysokie i prostą drogą przez Wysokie, Bortatycze, Białobrzegi i Krzak dojechaliśmy do Nielisza. Następnie skręciliśmy w stronę hotelu Marina na przystań. Na ławce na plaży podziwialiśmy Zalew Nielisz i śledziliśmy harcujące po wodzie motorówki. Tam zjedliśmy nasze zapasy żywności, na które składały się głównie kanapki i duża ilość wyhodowanych i własnoręcznie zebranych przez Piotra pomidorów (bardzo smacznych). Następnie udaliśmy zobaczyć zaporę i elektrownię wodną na rzece Wieprz, z której to wody powstał sztucznie nawadniany zalew. Tam chwilę przyjrzeliśmy się temu obiektowi starając się odgadnąć za co odpowiadają jego poszczególne elementy. Następnie udaliśmy się w drogę powrotną tą samą drogą. W domu byliśmy stosunkowo wcześnie. Trasa 6 SusiecCo do miejsca docelowego tej wyprawy mieliśmy od samego wyjazdu wątpliwości: czy zdołamy dojechać do Suśca? Plan był taki, że jeśli dojedziemy do Józefowa o względnie wczesnej porze to opcjonalnie zdecydujemy, czy zapuszczać się dalej od Zamościa. Rozpoczęliśmy wspólną jazdę od domu Piotra w Mokrym. Następnie trasą wyżej już opisaną w stronę Zwierzyńca, aż do Obroczy. Tam skierowaliśmy się przez Roztoczański Park Narodowy na Józefów, mijając po wyjeździe z lasów Józefów Roztoczański. W Józefowie postanowiliśmy przejechać zamknięte podmiejskie kamieniołomy z wieżą widokową pośrodku. Z jej szczytu mogliśmy przyjrzeć się całej okolicy z imponującymi kamieniołomami pośrodku oraz lasami Roztocza i Puszczy Solskiej. Po zejściu na ziemię powrócił dylemat czy jechać do Suśca, czy wracać do Zamościa. Po wahaniach w końcu postanowiliśmy (głównie za namową Piotra), by jechać dalej. Zapytaliśmy o drogę ekspedientkę z pobliskiego sklepu i zgodnie z jej wytycznymi pojechaliśmy do Suśca przez Hamernię. W końcu dotarliśmy na miejsce. Jedną z głównych atrakcji Suśca są wodospady na Tanwi uznane swego czasu przez czytelników "Rzeczpospolitej" jednym z "7 Cudów Polskiej Natury". Niestety nie mogliśmy ich zobaczyć, ani skorzystać z wielu atrakcji jakie oferował Susiec, gdyż nie było już czasu. Po krótkim odpoczynku czas było ruszyć w drogę powrotną. Jak się szybko okazało odpoczynek był potrzebny ze względu na wiele długich i wyczerpujących podjazdów. Musze przyznać, że ukształtowanie terenu negatywnie wpłynęło na nasze morale - było coraz ciężej, a przed nami był jeszcze przejazd przez Łuszczacz i potem nieutwardzona piaszczysta droga przez las z Szura do Krasnobrodu. Jazda po piasku, strome podjazdy i dużo wyrw w drodze pozostawionych przez ulewne deszcze spowodowały, że podróż była wyczerpująca. Jechaliśmy nie zauważając pięknej przyrody, która nas otaczała. Dodatkowo dla Andrzeja wyprawa omal nie skończyła się kontuzją. Zjeżdżając z jednej z gór stracił panowanie nad rowerem i prawie wjechał w drzewo. Na szczęście obyło się bez rannych… Dotarliśmy do Krasnobrodu i udaliśmy się dalej przez znane już nam, jednak nie mniej wymagające góry w Jacnii, Szewnii Górnej itd. aż do Zamościa. Była to najtrudniejsza i najdłuższa trasa, w jaką do tej pory się udaliśmy. W rzeczywistości była ona mordercza. Byliśmy wycieńczeni z powodu upału i jechaliśmy ostatkiem tchu. Siły dodawała wizja odpoczynku w domu. Zaczęliśmy tez odczuwać pierwsze symptomy zbliżającej się satysfakcji z pokonania tak wymagającej trasy. W doskonałych humorach i z obietnica powtórzenia tej trasy w przyszłości udaliśmy się do swoich domów... Trasa 7 UchanieW związku z tym, że chciałem odwiedzić rowerem moją rodzinną miejscowość - Uchanie, postanowiłem namówić kolegów na taką właśnie wyprawę. Okazało się, że to bardzo proste, gdyż chętnie się zgodzili by poznać te tereny. Wyjechaliśmy spod nowego szpitala w kierunku Hrubieszowa, w Jarosławcu skręciliśmy do Sitna i dalej pojechaliśmy przez Kolonię-Miączyn, Świdniki i Grabowiec. Zaraz za Grabowcem koledzy mogli się przekonać o złym stanie dróg na tych terenach (szczególnie w porównaniu chociażby do bogatej gminy Krasnobród). Przez dłuższy czas musieliśmy jechać ceglanką, co wiązało się ze stratami energii na pokonanie wybojów. W Uchaniach za godne pokazania kolegom uznałem renesansowy kościół pw. Wniebowzięcia NMP - wzniesiony ok. 1625 (zabytek klasy 0). Ciekawostką tego miejsca jest fakt, że powracający z bitwy Tadeusz Kościuszko ufundował jeden z ołtarzy. Oprócz tego legenda głosi, że schował tam gdzieś depozyt o niebagatelnej wartości. Oprócz kościoła mijaliśmy też kapliczkę św. Antoniego i ruiny XV wiecznego zamku. Po załatwieniu dodatkowej sprawy związanej z prowadzeniem małego rodzinnego biznesu w Uchaniach, udaliśmy się w dalszą drogę, z powrotem do Zamościa. Tym razem wybraliśmy inną drogą prowadzącą przez Wojsławice (gdzie trochę odpoczęliśmy koło Urzędu Gminy, który został wybudowany na wzór zamojskiego ratusza), następnie przez Kraśniczyn, skąd znaną już trasą przez Skierbieszów dotarliśmy do Zamościa. Nasz stan, po przejechaniu tylu kilometrów dobrze potrafiłby zobrazować kolega Piotra, którego ulubione powiedzenie brzmi: „jestem zmęczony (sic!), jak koń po westernie”. Trasa 8 BełżecKolejnym celem naszych wypraw był Tomaszów Lubelski. Jak wcześniej wyruszyliśmy spod szpitala w kierunku Łabuń, Krynic i Tarnawatki. Od razu zorientowaliśmy się dlaczego właśnie tu, a dokładniej w Tarnawatce – najwyżej położonej miejscowości w okolicy wybudowano antenę nadawczą TV. Podjazd był dużym wyzwaniem nawet dla nas. W czasie jednego z postojów Piotr namówił nas do odwiedzenia jego dawno niewidzianej rodziny. Po zrealizowaniu tego planu, udaliśmy się w dalszą podróż do Tomaszowa. Wkrótce byliśmy już prawie na miejscu, więc Piotr zadzwonił do Beaty, która zadeklarowała, że oprowadzi nas po mieście. Najciekawszym punktem tego oprowadzania był kościół pw. Zwiastowania NMP – zbudowany z drewna modrzewiowego kościół parafialny z 1627 roku, a przebudowany w 1727 r., gdzie w ołtarzu umieszczony jest słynny obraz Matki Bożej Szkaplerznej. Po zwiedzaniu, zrobiliśmy sobie pamiątkowe zdjęcie z Beatą i żegnając ją, zaczęliśmy planować dalszą trasę. Teraz musieliśmy podjąć decyzję, czy zgodnie z planem wracać do Zamościa, czy pojechać jeszcze do Bełżec (taki pomysł dał Piotr). Po długiej dyskusji zwyciężyła opcja przedłużenia trasy z powodu wczesnej godziny ( a dokładniej Andrzej dał się przekonać). W Bełżcu odwiedziliśmy obóz zagłady. Obejrzeliśmy cmentarzysko - pole wysypane głazami żwiru symbolizujące straconych ludzi i rekwizyty nowoczesnego muzeum. Tam też posłuchaliśmy (za pomocą multimediów) relacji świadków tragedii, jakim była II Wojna Światowa. Potem ruszyliśmy w drogę powrotną tą samą drogą. Pogoda tego dnia była bardzo dobra na podróż rowerem. Prawdopodobnie dlatego mijaliśmy po drodze mnóstwo kolarzy. Wśród nich zauważyliśmy wielu obcokrajowców (po koszulkach dało się rozpoznać Ukraińców) witających się uśmiechem i podniesieniem ręki na przywitanie (co było zresztą bardzo miłe). Dodatkową satysfakcją dla mnie było wyprzedzanie jadącego pod górę rowerzystę, ubranego w strój kolarski. Przy końcu tej cichej rywalizacji między nami uśmiechnął się i usłyszałem łamaną polszczyzną: (jakby z akcentem czeskim) "Dzień dobry". Potem, gdy na postoju czekałem na kolegów, próbowałem go zapytać gdzie jedzie, lecz skwitował to tylko kolejnym uśmiechem. Zrozumiałem, że „Dzień dobry” to być może jedyne wyrażenie, które znał po polsku. Trasa 9 LublinKolejnym miastem, które zamierzaliśmy odwiedzić był Lublin. Początkowo było to dla nas ogromne wyzwania ze względu na odległość, ale kiedy nasi przyjaciele z „Bratka” Dorota i Marek przebywali na oddziale rehabilitacyjnym w Lublinie postanowiliśmy ich odwiedzić. Aby urealnić to wyzwanie postanowiliśmy pojechać do Lublina szynobusem, a potem wrócić rowerem. Szynobus odjeżdżał z dworca głównego PKP ok. 7 rano. Kiedy wsiedliśmy okazało się, że nie tylko my wpadliśmy na pomysł, by jechać część drogi szynobusem. Było tyle rowerów, że stanowisko, na którym można było stawiać rowery było całkowicie zapełnione. Kiedy w końcu upchnęliśmy jakoś rowery, szynobus ruszył zabierając nas na kolejną tego lata przygodę. W Lublinie byliśmy ok 9. Wysiedliśmy na dworcu głównym PKP i ruszyliśmy wzdłuż ulicy Kunickiego do ulicy Abramowickiej. Dorota i Marek byli w bardzo dobrych humorach, widać że służyła im terapia zajęciowa. Na stołówce, wypiliśmy kawę i zjedliśmy przyniesione przez Marka ciastka. W czasie rozmowy przyszła znajoma pani pielęgniarka, która przywitała się z nami radośnie. Chwilę pożartowaliśmy i opowiedzieliśmy „co słychać”, po czym wróciła do swoich obowiązków. W sumie zabawiliśmy tam ponad dwie godziny. Po tym czasie zaczęliśmy „nieśmiało” myśleć o powrocie. Postanowiliśmy jechać drogą na Żółkiewkę, aby ominąć drogę ekspresową, po której nie wolno jechać rowerem. Jechaliśmy przez Wysokie, Zielone i Żółkiewkę, skierowaliśmy się na Nielisz i drogą nam już znaną dojechaliśmy do Sitańca, gdzie się rozstaliśmy. Trasa 10 HutkiPonieważ wcześniejsze wojaże nieco nas zmęczyły w końcu postanowiliśmy odpocząć i wybrać krótszą trasę. Ustaliliśmy, że aby wykorzystać ładną pogodą pojedziemy nad zalew i wykąpiemy się. Wybraliśmy więc zalew niedaleko Krasnobrodu - Hutki. Wyjeżdżając drogą z Mokrego jechaliśmy do Obroczy, gdzie skręciliśmy na Krasnobród, (jest to trochę dłuższa trasa, ale lepsza ze względu na równość terenu). Tam skręciliśmy na Hutki. Jednak tym razem też nie skończyło się na odwiedzeniu jednego miejsca. Pojechaliśmy również do pobliskiego Krasnobrodu, by odwiedzić kapliczkę św Rocha, gdzie miał być nazajutrz odpust. Przez dłuższy czas szukaliśmy dojazdu do tej słynnej kapliczki, znaki (i ludzie) pokierowały nas przez las i po krótkim błądzeniu znaleźliśmy. Potem pojechaliśmy znowu do Hutek, gdzie przebraliśmy się w stroje kąpielowe i zamoczyliśmy się w wodzie (kto umiał ten pływał). Na plaży znaleźliśmy zaś miejsce do zjedzenia zapasów żywności - drewniany stół z ławkami. Przy dyżurach do pilnowania rowerów i plecaków, dwóch mogło pójść popływać, a trzeci wygrzewał się na ławce. Kiedy upłynęło kilka godzin udaliśmy się z powrotem do Zamościa tą samą drogą. Trasa 11 ChełmDo Chełma mieliśmy się dostać częściowo szynobusem. Tym samym szynobusem, którym jechaliśmy do Lublina mieliśmy się dostać do Rejowca. I tak też zrobiliśmy. Wysiadając na PKP w Rejowcu zapytaliśmy kogoś z miejscowej ludności o drogę na Chełm. Chociaż były różne wersje, jak najlepiej tam dojechać, wybraliśmy drogę najbardziej prawdopodobnie zbliżoną do naszych wcześniejszych ustaleń co do trasy i ruszyliśmy nią (przez Wereszcze Małe). W Chełmie odwiedziliśmy Bazylikę Narodzenia Najświętszej Maryi Panny. Zbudowano ją w połowie XVIII wieku jako chełmską katedrę unicką. Obecnie znajduje się tam rzymskokatolicki kościół parafialny. Okazały budynek o cechach późnobarokowych, mogliśmy podziwiać z dzwonnicy, z której ponadto był piękny widok na cały Chełm. Po zejściu z dzwonnicy posiedzieliśmy trochę na deptaku, gdzie akurat czytano "Quo Vadis" i ze względu na fakt, że nie wszyscy chcieli zwiedzać odpłatnie podziemia kredowe ruszyliśmy w kierunku południowym. Po lekkim pobłądzeniu okazało się, że jedziemy przez Deptułycze Królewskie w kierunku Krasnegostawu (czyli zgodnie z planem, gdyż można jeszcze jechać przez Skierbieszów, ale droga jest górzysta). Po drodze minęliśmy Zwierzyniec (inna miejscowość niż wyżej wymieniany) i jadąc przez Siennicę Różaną wyjechaliśmy w Krasnymstawie. Tutaj poczuliśmy się już jak w domu, choć to dopiero około połowy drogi. W drodze z Krasnegostawu zrobiliśmy 2 przystanki w Izbicy i w Starym Zamościu by dotrzeć w końcu do Zamościa. Trasa 12 ZwierzyniecZ powodu wyczerpania pomysłów na wycieczki rowerowe. Tej niedzieli pojechaliśmy do Zwierzyńca. W wyprawie tej po raz pierwszy towarzyszył nam znajomy - Marcin. Wlał on w nasze grono dużo świeżej energii, co wiąże się z jego ekstrawertyczną osobowością. W drodze robił dużo zamieszania, chcąc sfotografować jak najwięcej obiektów. Trasę już taką wcześniej pokonywaliśmy w trzyosobowym składzie do Zwierzyńca przez Wierzchowiny i Kosobudy, a potem powrót przez Szczebrzeszyn. W drodze musieliśmy robić wiele przerw by czekać na Marcina, który po organizowaniu częstych wyścigów „na 100 metrów” i możliwe, że słabszego roweru popadł w kryzys fizjologiczny. Przed Zamościem mieliśmy przygodę. Nagle zaczęło nas mijać nas kilka autokarów i kilkanaście radiowozów policyjnych. Gdy dojechaliśmy do pobliskiego boiska, okazało się, że to kibice jadący na mecz Hetman Zamość – Łada Biłgoraj. Powstał problem tego rodzaju, że całą ścieżkę rowerową zatarasowali nam ludzie ubrani z nadrukowanymi czarnymi koszulkami, którzy jak się okazało wyszli z autokarów by wydalić z siebie płyny, wśród których był z pewnością alkohol. Policja, która również zatrzymała się pospiesznie zaczęła otaczać kordonem boisko i sytuacja wydawała się niebezpieczna. Udało się jednak zjechać na jezdnię i bez problemów odjechaliśmy z miejsca zdarzenia. Tak dojechaliśmy do Zamościa. Była to ostatnia wycieczka. Był już wrzesień i dzień stawał się coraz krótszy i zimniejszy, więc przyszłe wyjazdy zostawiliśmy na nowy sezon rowerowy… Autor podstrony: Daniel Smalej. |
|||||||||||||
|
||||||||||||||
BR> |